Historie rodzinne z fotografią w tle
Historia „Pięknej Sokolicy” – Łucji Toczyskiej z Gdyni (fragment 2)

Przyjaźń z Hildą

Tego samego dnia co Łucja Szotyńska, czyli 4 października 1914 roku, urodziła się Niemka z sąsiedztwa: Hildegarda Kulling. Pani Łucja mieszkała w Gdańsku na Tischlergasse (Stolarska) 63, a Hildegarda w domu obok, pod numerem 64. Kochały się niczym siostry. Nawet urodziny wyprawiały razem. Po dziewiętnastych urodzinach w przyjaźni przeszkodził Hitler, który doszedł do władzy. I drogi dziewcząt się rozeszły. Łucja wyszła za mąż za Polaka (zmieniła nazwisko na Toczyska), Hilda za Niemca. Tuż przed wybuchem wojny Łucja uciekła z niebezpiecznego Gdańska do spokojniejszej Gdyni. A Hildegarda Kulling musiała po wojnie wyjechać z Gdańska do Niemiec.

Pani Łucja pokazuje jedno z ostatnich zdjęć Hildegardy. Z 1952 roku z Lubeki, z dedykacją „von Hilla”.

– Ostatni list, który wysłałam do niej, wrócił nieprzeczytany. Na kopercie widniała pieczęć „unbekannt” – adresat nieznany. Hilda zawsze była taka szczupła, delikatna i wątła. Od ciemnych blond włosów odbijała bladość jej twarzy. Od dzieciństwa chorowała na gruźlicę.

       Przeprowadzka do Gdyni

We wspomnieniach pani Łucji Niemcy, Polacy i Żydzi w Wolnym Mieście Gdańsku żyli ze sobą zgodnie. Na przykład ślubną wyprawę: materiały na obrusy i pościel, ręczniki, firany matka kupiła u Żydów. Wszystko zmieniło się w 1933 roku, kiedy Hitler doszedł do władzy. Zaczęły się napady, szykany, pobicia.

Żydzi, w wyniku nagonki, grupami wyjeżdżali z Gdańska. Sporo zamieszania na ulicach było wokół wizyt Göringa, Goebbelsa, Hessa, kiedy montowano gigantyczne dekoracje ze swastykami.

– Był rok 1938. Na ulicach w Gdańsku coraz trudniej dawało się wytrzymać to faszystowskie napięcie. Mój mąż był maklerem spedytorem. Ci z NSDAP zaczęli go szantażować. Kiedy go śledzili, wskoczył do tramwaju i im uciekł. W ciągu trzech dni spakowaliśmy manatki i przeprowadziliśmy się z Gdańska do Gdyni. Tam było bezpieczniej.

nor

„Na fajfy”

Pamiętam, jak Pani Łucja Toczyska przeglądała w albumie zdjęcia z kolejnych balów karnawałowych sokołów i wspominała.

– Dziś to już tylko wywoływanie duchów. A jeszcze niedawno chodziliśmy na „fajfy” do restauracji „Bodega” na skwerze Kościuszki w Gdyni. Tam po raz pierwszy usłyszałam na żywo Mieczysława Fogga. Nauczyłam się tańczyć fokstrota i charlestona, poznałam kroki tanga i walca angielskiego. Na dancingi chodziliśmy w Gdyni do nocnego lokalu „Alhambra”, na szarlotkę do kawiarni „Fangrat”. Wśród gdańskiej Polonii i polskich studentów była modna nadmotławska restauracja „Kubicki” nieopodal Fischmarktu (Targu Rybnego). Panowała tam atmosfera portowego wyszynku, z fordanserkami włącznie, dlatego zwano ją również „Nixenquelle” (źródło nimf).

Frau Toska

Podczas wojny Pani Łucja zatrudniła się w „Butter und Eier Zentrale” jako stenotypistka z językiem niemieckim. Tam zarabiała przez całą okupację. W domu na stole pojawiły się jaja (tygodniowo dostawała aż dwadzieścia) i od czasu do czasu twaróg. Masła Polakom nie dawali, tylko niemiecki żołnierz mógł grubo omaścić chleb. W pracy po kryjomu wypijała dwa jajka na surowo, by zapełnić czymś żołądek. Nazwisko „Toczyska” niemiecki pracodawca uprościł na „Toska”.

Tragedie rodzinne w obozach

Tuż po wybuchu wojny ojciec i dwaj bracia Łucji trafili do obozów koncentracyjnych – najpierw był Stutthof, potem Oranienburg, następnie Dachau i Mauthausen.

– Do 1939 roku mój brat Leon pracował jako makler w Polskiej Agencji Morskiej w Gdyni i był po uszy zakochany w ślicznej gdańszczance, Fraulein Gizeli. Potem, kiedy Leon był więziony w Stutthofie, Gizela wyszła za mąż za esesmana. Podczas wojny odwiedzała moją siostrę Zofię, z którą była zżyta. Piła herbatę (przy jej nodze leżał szkolony esesmański wilczur) i wypytywała o los Leona. Wobec Niemek stosowano kary za nawiązywanie kontaktów towarzyskich z Polakami. Tym bardziej zakazana była miłość. Gizela po każdym łyku herbaty żałowała całej naszej rodziny.

Ojca Niemcy wykończyli w obozie po trzech miesiącach. Kiedy znęcali się nad nim podczas apelu, obok w szeregu stali jego dwaj synowie. Gdy upadł, musieli stać na baczność.

Fot. Archiwum prywatne Łucji Toczyskiej

Udostępnij na facebooku