Historie rodzinne z fotografią w tle
Powojenna wielokulturowość zaklęta w gdańskie historie rodzinne – część 2

W naszych trudnych rozmowach jak cień na rozpromienione twarze powojennych gdańszczan powracało przeżycie obozu koncentracyjnego Stutthoff, katastrofa statku „Wilhelm Gustloff”, cela śmierci na Kurkowej, zbiorowe gwałty kobiet. Trudno żyć w miejscu, gdzie zaczęła się druga wojna światowa… Ale moi bohaterowie pomimo wojennej traumy zachowali tylko tę dobrą pamięć, nic z resentymentu! Co więcej ich postawa mówiła: przebaczam.

Mój rozmówca w różowych barwach widział szczęśliwą krainę dzieciństwa – przedwojenne Wilno, Lwów, Wołyń, Wolne Miasto Gdańsk, warszawski Żoliborz, wieś kaszubską i kociewskie miasteczka. Wspominał niebieskie pola lnu dziadka Ambrożego nad Wilejką, zakład krochmalenia kołnierzyków babki Franciszki w Starogardzie Gdańskim, kaziukowe serce ze Lwowa spod pomnika Sobieskiego, smak zbożowej kawy „Ma-Ma” (Marienburger Malzkaffee), bunte Teller – bożonarodzeniowy talerz z łakociami, „Rummel” – karuzelę z Jarmarku Dominikańskiego.

Ale, co dziwi, również ciepłymi pastelowymi kolorami malował swoją dojrzałą młodość w powojennym Gdańsku, pomimo szarości gruzów i ruin, bladości biedy, czerni śmierci. Rzeczywiste tło: morze ruin i „zbombione” domy śródmieścia zasłaniał sztucznym tłem fotograficznym, rozstawianym na sztalugach. Mógł to być leśny lub nadmorski pejzaż malowany według obrazów Horsta, tło z sercem lub podkowami dla zakochanych.

Na warsztaty z historii rodzinnych, które prowadzę, pewna emerytowana Pani doktor przyniosła książkę kucharską matki, wilnianki. Własnoręcznie wykaligrafowaną z dygresjami pomiędzy przepisami kulinarnymi, na temat zasad życiowych, katechizmu, z elementami savoir vivre’u, tak, żeby „od kuchni” w pełni ukształtować kręgosłup moralny wnuków wychowywanych w Gdańsku.

Dzięki tym rozmowom pokazałam, że Gdańsk pod eleganckim suknem płaszcza ma wstydliwą podszewkę. Zaczęłam baczniej oglądać fasady domów, odczytywać napisy na murach, szukać daty na betonie chodnika i kaflach kanalizacyjnych, zauważać na drzewach  klepsydry z niemieckimi nazwiskami. Zrozumiałam, że Gdańsk jest pergaminem, to palimpsest, na który nanoszone były kolejne warstwy zapisków. A powojenni gdańszczanie to ludzie wielu małych ojczyzn i języków, wyznań, nacji. To mieszanina kultur, temperamentów i historycznych doświadczeń.

W wielu gdańskich historiach pojawia się też  zachwyt nad miastem, genius loci, kiedy bohater chwali urodę swojej starej dzielnicy. I bez różnicy czy jest to stara Oliwa czy Dolny Wrzeszcz nad Strzyżą jak z przedwojennych pocztówek Paryża czy gdańska Starówka. Takie małe fragmenty miasta zatrzymane w fotograficznych  kadrach i urwane chwile szczęśliwego w nim bycia. „Człowiek w mieście” – na jednej ulicy w tym samym domu podczas czterech trudnych i burzliwych epok (okresu przedwojennego Freie Stadt Danzig, II wojny światowej, komunizmu, zrywu „Solidarności” i wolności).

Moje reportaże przedstawiają małą historię z sąsiedztwa wprzęgniętą w machinę wielkiej światowej historii. To wędrówka po ulicach i ogrodach Gdańska, zaglądanie do domów przez okna. Powojenni gdańszczanie opowiadali o przeprowadzkach, o kamienicach i ich nowych lokatorach, o ulicach, które zmieniały po trzy, cztery razy nazwę; o meblach i przedmiotach, o sadach i starych drzewach.  Bo okazuje się, że warto zastanowić się nad czarno-białą fotografią, drzewem, kredensem, kaflowym piecem, zastawą porcelanową, starym radioodbiornikiem, tabakierą, futrem babci. Bo to wszystko ma swoją historię.

Jestem wdzięczna za to wszystko, co dostałam od moich bohaterów-gdańszczan, to Mistrzowie życia: od świętej pamięci Inge Teległow (z domu Zuppke), Bibi – Charlotte Degler ( z domu Treder) później Jabłońskiej, Pięknej Sokolicy – Łucji Toczyskiej ( z domu Szotyńskiej), żyjącego w Bramche Heinza Jürgena Andersa (już nie rudego a siwego), od bohaterów z rodzinnej opowieści Donalda Tuska czy od Jutty Szuster.

Można powiedzieć, że te moje gdańskie historie rodzinne same nadal się piszą. Zażyłości trwają, kontaktuję się z potomkami moich rozmówców z różnych zakątków Polski i na emigracji, pamiętamy o swoich urodzinach, imieninach, rocznicach. Spotykamy się, kiedy przyjeżdżają do Gdańska na święta i na groby. Bo Gdańsk jest tam, gdzie żyją gdańszczanie.

Udostępnij na facebooku